środa, 17 grudnia 2014

Miłość silniejsza niż śmierć



1. Kontekst śmierci św. Maksymiliana Kolbego
Koncentracyjny obóz Auschwitz przywódcy Trzeciej Rzeszy zorganizowali w celu masowego niszczenia ludzi. Na zaledwie 42 kilometrach kwa­dratowych w ciągu czterech lat, siedmiu miesięcy i 13 dni wy­mordowano około 1.5 miliona ludzi różnych narodowości, śmierci udokumentowanych, a według szacunków nawet do 4 milionów. W ko­morach gazowych w ciągu kilku minut uśmiercano po kilka­dziesiąt, a nawet kilkaset osób. W ciągu jednej doby można było uśmiercić do 60 tysięcy ludzi. Nie sama śmierć fizyczna była tu jednak czymś najstraszniejszym. Przywódcy narodo­wego socjalizmu niemieckiego uczynili ją nawet szybką i stosunkowo łatwą. Nie masowość śmierci stała się czymś najbardziej typowym dla koncentracyjnego obozu w Auschwitz. Z masową śmier­cią świadomość Europejczyków jest zresztą nieco oswojona.Europa bowiem parokrotnie już je przeżywała. Podczas epi­demii dżumy w roku 1347 zmarła czwarta część ludności ów­czesnej Europy. Wojna trzydziestoletnia (1618-1648) wylud­niła kraje Europy środkowej i zniszczyła je niemal doszczętnie. W roku 1708 z samej tylko Warszawy, liczącej około 100 tysię­cy mieszkańców, zaraza zabrała około 30 tysięcy osób. Pierwsza wojna światowa pochłonęła około 10 milionów, druga około 55, a według niektórych historyków straty doszły do 60 milionów ludzi. Wobec takich liczb cóż znaczy 1.5 miliona ludzi uśmierconych w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Kiedy liczbę tę podaje się w oderwaniu od innych, krzyczy swoją wielkością, kiedy zestawi się ją z innymi wyraz jej tragedii słabnie. Nie sama zatem śmierć jest szczególnym piętnem obo­zu Auschwitz. To, co było dla niego typowe, co go wy­różnia, co uczyniło z niego piekło na ziemi, to powolne zabi­janie w ludziach człowieczeństwa zanim zabito ich biologicz­nie. Zanim zabito tu więźnia jako indywiduum, doprowadzano go do takiego stanu fizycznego i psychicznego, by umarła w nim wiara, nadzieja i miłość, by stracił szacunek dla siebie samego i dla drugiego człowieka, by wyzbył się poczucia wła­snej godności, by przestał czuć się człowiekiem. I to było naj­potworniejsze. Celowi temu służyła precyzyjnie opracowana organizacja obozowego życia. Ułożono tu wszystko na opak. Kto w świecie wolnych ludzi był kimś lepszym, szlachetniej­szym, stał wyżej, tego strącano w dół, – kto był gorszym, szedł wyżej. Żeby w obozie można było mieć choć cząstkę władzy, w świecie ludzi wolnych trzeba było być przestępcą. W normalnym świecie za udzielanie pomocy, ratowanie za­grożonych i ginących, wynosi się i nagradza, tu karano, a na­gradzano za bezwzględność, brak litości i przemoc. Spychano tu ludzi do stanu, w którym rządziłyby nimi głód i pragnienie przeżycia za wszelką cenę. Tą drogą chciano zabić w nich po­czucie braterstwa i solidarności z drugim człowiekiem. W ba­raku, na placu, przy pracy, w komorach gazowych umieszczano ludzi jak można tylko było najgęściej, a jednocześnie tak urzą­dzano całość życia, by każdy myślał tylko o sobie, ratował tylko własne życie, i by w końcu każdy umierał samotnie, by nikt za nikim nie płakał, więcej, by każda śmierć wywoływała radość płynącą ze stwierdzenia: dobrze, że to jeszcze nie ja.
Obóz Auschwitz nie był zwykłym miejscem śmierci milionów ludzi. To było środowisko celowo zorganizowane do od­człowieczania ludzi. Tu podważano słuszność podstawo­wych i powszechnie przyjmowanych prawd o człowieku, łamano chrze­ścijańskie zasady współżycia między ludźmi. Auschwitz wyrastał z to­talnego zaprzeczenia nauki o dobroci i pięknie człowieka, o bo­skim jego rodowodzie, o nienaruszalności jego praw natural­nych. Dążono tu do wykazania, że najbardziej humanitarna zasada: człowiek człowiekowi bratem, że podstawowe przy­kazanie chrześcijańskie: miłuj bliźniego jak siebie samego, są, jak wiele innych przepisów, wymyślone przez ludzi i wcale nie mają takiej siły zobowiązującej, jak powszechnie się sądzi. Tych, którzy niejako z powołania i obowiązku je głoszą szcze­gólnie dotkliwie gnębiono i poniżano. Księży, intelektualistów, przywódców politycznych i działaczy społecznych, opowiadających się za ich słusznością, szczególnie poniżano. Każdy akt ich duchowego załamania twórcy obozu odczytywali jako dowód słabości humanitarnych i chrześcijańskich zasad postępowania, a jednocześnie jako argument potwierdzający słuszność ich własnych zasad, wśród których na czoło wysuwały się następujące: ludzie nie są równi, nie ma praw powszech­nych i niezmiennych, nie można ufać drugiemu człowiekowi, bo z natury jest zły i egoistyczny, stosunki między ludźmi opierają się na sile i przemocy.
Liderzy narodowego socjalizmu niemieckiego w koncentracyjnym obozie Auschwitz rozprawiali się z podstawową zasadą o równości ludzi, o jednakowym ich prawie do życia, mieszkania, ubrania, pracy, rodziny, kultury, udogodnień życiowych. Utworzyli zatem dwie kategorie ludzi: jedną stanowili oni sami, drugą więźniowie. Sobie nadali wszystkie prawa i przywileje, wię­źniom ich odmówili i chcieli ich pozbawić nawet człowieczeń­stwa. Swych przywilejów i swojej wyższości strzegli siłą i prze­mocą. Granica między tymi dwiema kategoriami ludzi była sztuczna. Ustalili ją samowolnie pierwsi i przypisali sobie pra­wo do orzekania, kto do poszczególnej kategorii ma należeć. Do kategorii pierwszej, tzw. „nadludzi” nie mógł należeć nikt, kto nie aprobował ich wyższości i prawa słuszności do orze­kania we wszystkich sprawach, kto nie uznawał ich zasady siły i przemocy w stosunkach między ludźmi, kto nie godził się na zasadę nierówności między narodami. Te dwie kategorie ludzi stanowiły w obozie dwa odrębne światy. Między nimi istniała przepaść wyrastająca z wzajemnej wrogości i nienawiści. Pa­nujący gardzili więźniami za to, że są słabi, bezbronni, nic nie warci, a siebie uważali za silnych, sprawnych, przebiegłych, do­brze zorganizowanych, dających początek nowej rasie ludzkiej, która zaprowadzi w świecie ład i porządek! Z kolei więźnio­wie gardzili i nienawidzili swych oprawców za wszystko!
„Nadludzie”, by zabić jakiekolwiek wyrzuty sumienia, jakie mogły budzić się z powodu nieludzkiego stosunku do więźniów, swoje postępowanie ubierali w motywy racjonalnego czynu i tworzyli taki obraz więźnia, którym łatwo można byłoby pogardzać i którego łatwo można byłoby zniszczyć. Przedstawiali więc więźniów jako ludzi leniwych i niezdyscyplinowanych, jako szkodliwych społecznie i winnych śmierci tysięcy ludzi, ponieważ przez nich toczy się okrutna wojna. Przedstawiano ich także jako wrogów Trzeciej Rzeszy i narodu niemieckiego.
Obmyślono dla nich także taki wygląd zewnętrzny, który by ich ośmieszał i nie wzbudzał odczuć litości. Ogolono im głowy, ubrano w jednakowe szkaradne szaro-niebieskie, brudne, nasiąkłe potem i krwią pasiaki, głodem i brudem pozbawiano właści­wego ludzkiemu ciału piękna. Odebrano nazwisko i imię, a przy­dzielono numer. Zabiegi te miały sprowadzić więźniów do ka­tegorii rzeczy, miały im nadać charakter szybkiej przemijal­ności, co ostatecznie miało ułatwić oprawcom niszczenie więźniów bez poczucia winy.
W Auschwitz tak było wszystko urządzone, by więźniów sprowadzić do kategorii rzeczy, by zarówno w ich własnej świadomości, jak też w świadomości oprawców, prze­stali być „kimś” a stali się „czymś”. Bycie „kimś” jest niero­zerwalnie związane z pojęciem człowiek i niezależnie od tego kim ów „ktoś” jest w życiu osobistym i społecznym, należy mu się od innych ludzi szacunek, nienaruszalność jego praw i pomoc. Rzecz, z którą wiąże się określenie „coś” nie zawiera w sobie takich zobowiązań. „Ktoś” z owym „czymś” może ro­bić co mu się tylko podoba. Twórcy i organizatorzy Auschwitz dążyli do tego, by w więźniach zabić wszystko, co się łączy z pojęciem „ktoś”, a w to miejsce, by kształtował się nowy twór, jakim miało być „coś”, które już jako rzecz łatwo zniszczyć. Sprowadzenie człowieka do rzeczy zapobiegać miało jakimkolwiek wyrzutom sumienia oprawców, jakie mogły jeszcze się w nich budzić na bazie ogólnych poglądów hu­manitarnych o człowieku zabraniających krzywdzenia i uśmier­cania człowieka. Sprowadzenie więźniów do kategorii rzeczy miało usunąć w oprawcach poczucie odpowiedzialności za czło­wieka i wobec człowieka, które powstaje z przekonania, że człowiek jest podmiotem praw, wśród których pierwszym jest prawo do życia. Twórcy obozu koncentracyjnego odrzuciwszy Boga wyzbyli się też poczucia odpowiedzialności wobec Stwór­cy, który w ludzkiej naturze zawarł prawa nakazujące szacunek i miłość drugiego człowieka.
Ideologia obozu koncentracyjnego i organizacja całościowego w nim życia były antyboskie i antyludzkie. W takim to kontekście należy rozważać czyn świętego Maksymiliana Kol­bego. Biskupi polscy i niemieccy biorąc pod uwagę ten właśnie kontekst wystąpili z prośbą do Ojca świętego Jana Pawła II, by nowemu świętemu nadał tytuł męczennika chrześcijańskie­go. Prośbę swoją uzasadniali w liście z dnia 5 czerwca 1982 ro­ku następująco: „Cała ideologia narodowego nacjonalizmu była jaskrawym przeciwieństwem etyki chrześcijańskiej. Przejawia­ło się to szczególnie w miejscu totalnej zagłady wielu milio­nów ludzi, gdzie z premedytacją łamano wszelkie prawa Bo­skie i ludzkie. W takim to właśnie miejscu śmierć poniósł Bło­gosławiony Maksymilian. (…) Oddanie własnego życia za dru­giego człowieka było znakiem i podkreśleniem wielkiej god­ności ludzkiej i świadectwem miłości, której przykład dał sam Chrystus”[1].
2. Bohater i święty
W pierwszych dniach sierpnia 1941 roku w upalny dzień na placu apelowym Auschwitz spotkały się dwie miłości: Miłość samolubna, egoistyczna, nieuporządkowana, krzykliwa Lagerfuerera Karla Fritscha, siejąca grozę, wywołująca w innych lęk, stosująca brutalną przemoc wobec innych, wprowadzająca nieład, zniszczenie, śmierć. I miłość druga, miłość altruistyczna – cicha, spokojna, nie krzykliwa, podnosząca innych na duchu, wzmacniająca godność drugiego człowieka i ratująca życie.
Miłość pierwsza uosabiana przez Fritscha trwała krótko, została przez innych potępiona, a on sam jest wciąż przypominany jako negatywny przykład człowieka. Miłość druga uosabiana przez ojca Maksymiliana błogosławione owoce przynosi do dzisiaj, a on sam dawany jest za przykład wspaniałego człowieka, stawiany jest za wzór do naśladowania. A że ta miłość miała miejsce w tak niekorzystnych dla niej okolicznościach, to została uznana za przejaw bohaterstwa ojca Maksymiliana. Doceniają to wszyscy, którzy wiedza kim jest człowiek. Dlatego władze Polskiej Republiki Ludowej, dalekie od motywacji religijnych, 22 marca 1972 roku przyznały św. Maksymilianowi Kolbemu Złoty Krzyż Virtuti Militari. Tym samym zaliczony on został do panteonu polskich bohaterów.
Święty Maksymilian ofiarując swoje życie za Franciszka Ga­jowniczka, z którym nie był powiązany żadnymi innymi wię­zami, jak tylko więzami ludzkiego braterstwa i więzami miłości Boga, uratował konkretnego człowieka od zagłady i jednocze­śnie przywrócił pełną treść pojęciu człowiek. Ofiarą swojego życia, oprawcom i więźniom ukazał, że człowieczeństwa nie można zabić, że człowieka nie da się sprowadzić do nierozumnej i bezwolnej rzeczy. Ożywił wiarę w człowieka. Wzbudził na­dzieję, że człowiek może być dobry. Udowodnił, że Chrystuso­wy postulat miłości bliźniego aż do ofiary z siebie jest możliwy do zachowania. Czyn jego stał się światłem w mrokach obozowego piekła nienawiści. W cieple promieni takiego światła zaczęła żywiej pulsować tkanka ludzkiej solidarności. Tak właśnie przeżyli i ocenili czyn ojca Maksymiliana więźniowie Auschwitz. Pod jego wpływem dokonała się w nich przemiana. Na czym ona polegała opisuje to inżynier Jerzy Bielecki, współwięzień św. Maksymiliana.
„Psychika ludzka była bezlitośnie okaleczona – pisze – człowiek człowiekowi stawał się wilkiem i wydawało się, że jedynie najdrapież­niejsi mają szansę przetrwania z dnia na dzień, doczekania się – bliżej nieoznaczonego ani w czasie ani w okolicznościach – wyzwolenia. Od­nosiło się wrażenie, iż świat cały tonie we wzajemnej nienawiści, a krematorium przestawało być straszne, gdy wszystko dookoła było straszniejsze od niego, zwłaszcza owa moralna katastrofa człowieka.
I oto następuje wstrząs. Znajduje się wśród nas ktoś, kto w tę noc duchową wysoko wznosi sztandar miłości. Ktoś nieznany, tak samo, jak każdy z nas, umęczony i odarty z nazwiska i społecznej pozycji, idący na okropną śmierć dla kogoś sobie obcego. Więc jednak to nieprawda, że człowieczeństwo zostało powalone i na zawsze wdeptane w błoto nad Sołą, że zwyciężyli nas nasi oprawcy, że pochłonęła nas beznadziej­ność(…). Czyn Ojca Maksymiliana stał się dla tysięcy więźniów doku­mentem, potwierdzającym, że prawdziwy świat istnieje jak istniał, że nasi oprawcy i mordercy nie potrafią go zniszczyć, że ten świat wcale nie zaczyna się za drutami naszego obozu, że jest i tutaj. Niejeden zaczął szukać w sobie samym tego prawdziwego świata, odnajdywał go i dzielił się nim z obozowym kolegą, by siebie i jego wzmocnić w szamotaniu się ze złem.
Był to wstrząs pełen optymizmu, regenerujący i dodający sił. Nowy wiatr powiał między blokami nędzarzy, rozwiewał pesymizm, znośniej­szym czynił nędzne bytowanie, pomniejszał naszych katów, ukazał ich nam jako bezsilnych wobec wielkich i nieprzemijających praw moral­nych (…).
Mówienie o tym, że Ojciec Maksymilian umarł dla jednego z nas lub jego rodziny, jest co najmniej uproszczeniem sprawy. Ta śmierć była ratunkiem dla tysięcy ludzi i na tym polega wielkość tej śmierci. Tak ją odczuliśmy i jak długo żyć będziemy, będziemy przed nią po­chylać głowy, my – oświęcimiacy. A wówczas chyliliśmy głowy przed bunkrem głodowej śmierci (…). W sercach swoich składaliśmy hołd Człowiekowi, który niejednemu spośród nas przywrócił poczucie czło­wieczeństwa, dowiódł istnienia dobroci, braterstwa i wierności raz przy­ jętym zasadom moralnym”[2].
Święty Maksymilian ocalając konkretnego człowieka bronił samego człowieczeństwa przed precyzyjnie zaplanowanym jego zafałszowaniem. Przywrócił blask bożego obrazu w człowieku. Pokazał, że Bóg zmartwychwstaje w człowieku. Przekonał świat cały, że Chrystusowa nauka o miłości bliźniego aż do poniesie­nia ofiary z siebie jest realna i że miłość zdolna jest przebić się przez najsilniejszy egoizm, przez największą i to dobrze zor­ganizowaną nienawiść, a w końcu, że do miłości należy osta­teczne zwycięstwo.
Takich, którzy w warunkach koncentracyjnego obozu nie dali zepchnąć się do kategorii rzeczy, którzy w sobie i w innych po­trafili utrzymać światło ludzkiej godności, było wielu. Wciąż znajdowali się ludzie, którzy nie zaaprobowali przemocy jako zasady współżycia, którzy umieli podtrzymywać więź między ludźmi opartą na poczuciu braterstwa i solidarności. Czyn świę­tego Maksymiliana, dzięki okolicznościom w jakich się dokonał oraz dzięki zgodności z całością jego życia, stał się jakby swo­istego rodzaju ukoronowaniem wysiłków wszystkich obrońców człowieczeństwa, wszystkich męczenników za wiarę w obec­ność Boga w człowieku. Czyn polskiego franciszkanina urósł do miary symbolu braterstwa między ludźmi i miłości chrześci­jańskiej, która doprowadza aż do ofiary z samego siebie za bliźnich. Franciszek Gajowniczek, wykupiony od śmierci męczeństwem świętego Maksymiliana, żyjąc jeszcze wiele lat, był świad­kiem tego, że owoce miłości są trwalsze aniżeli owoce przemocy i nienawiści.
Gdyby Karl Fritzsch mógł przewidzieć, jak dalekie konsek­wencje będzie miała ofiara świętego Maksymiliana, z pewnością nie przyjąłby jej, lecz odkomenderowałby go do szeregu, a do bunkra głodowego wziąłby F. Gajowniczka albo posłałby na śmierć obydwu. Dla niego nie liczył się przecież więzień. Rze­czywistość ludzka więźnia go nie interesowała. I tu popełnił błąd. Obojętność wobec człowieka, siła i przemoc, które to ce­chy systemu narodowego socjalizmu niemieckiego uosabiał wówczas K. Fritzsch, przegrały z wrażliwością na ból i lęk o drugiego człowieka, z szacunkiem i miłością człowieka posuniętą aż do ofiary z sa­mego siebie, które to cechy z kolei uosabiał święty Maksy­milian Kolbe. Wprawdzie uległ on przemocy fizycznej, ale śmierć go nie zniszczyła, lecz stała się „znakiem zwycięstwa. Było to zwycięstwo – jak podkreślił bł Jan Paweł II w homilii kanonizacyjnej – odniesione nad całym systemem pogardy i nienawiści człowieka i tego, co Boskie w człowieku”[3].
Wprawdzie ojciec Maksymilian Kolbe uległ biologicznemu zniszczeniu, ale jego życie i śmierć nabrały poza indywidual­nego wymiaru i znaczenia, są świadectwem trudnych proble­mów epoki w jakiej żyjemy, naznaczonej straszliwym depta­niem praw ludzkich. ” Auschwitz – jak trafnie ujął to kardynał Josef Hoeffner w czasie Mszy św. polsko-niemieckiej – trwa do dziś. Wszędzie bowiem, gdzie ludzie są męczeni, upokarzani i wyniszczani, trwa Auschwitz. Ale i to, co stało się w celi Auschwitz, trwa do dzisiaj, tam mianowicie, gdzie ludzie so­bie wzajemnie przebaczają i odnajdują się w miłości, wszędzie tam, gdzie człowiek kocha wbrew nienawiści, tam jest cela śmierci męczennika Maksymiliana Kolbego. Dzięki niemu „miłość okazała się potężniejsza od śmierci (…), odniosła swoje zwycięstwo tam, gdzie zdawała się tryumfować nienawiść i po­garda człowieka. Przez swoje życie i śmierć święty Maksy­milian stał się przewodnikiem – jak go nazwał bł Jan Paweł II w przemówieniu do Polaków w czasie audiencji 11 listopada 1982 roku – w którym człowiek współczesny odkrywa prze­dziwną „syntezę” cierpień i nadziei naszej epoki. Jest w tej syntezie, ukształtowanej życiem i śmiercią Męczennika, ewan­geliczne wezwanie o wielkiej przejrzystości i mocy: patrzcie do czego zdolny jest człowiek, który bezwzględnie zaufał Chry­stusowi przez Niepokalaną! Ale jest w tej syntezie także pro­rocza przestroga. Jest wołanie skierowane do społeczeństwa, do ludzkości, do systemów odpowiedzialnych za życie człowieka i społeczeństw (…) o konsekwentne poszanowanie praw czło­wieka, a także praw narodu”.
3. Patron godności i praw człowieka oraz wzór bezprzemocowej obrony tych wartości
Święty Maksymilian broniąc człowieka i jego praw proponuje też współczesnemu światu metodę tej obrony. Jest nią bezprze­mocowość (non violance). U jej podstaw leży dogłębne zrozu­mienie podstawowych prawd chrześcijańskich, mówiących, że człowiek jest najwyższą wartością na ziemi, że jest zdolny do poznania prawdy, ukochania dobra i dążenia do niego, że zawsze ma szansę porzucić zło, jakie czyni, a zwrócić się ku dobru, które jest jego celem. Metoda walki bezprzemocowej zyskiwać zatem może coraz większą liczbę zwolenników tylko wówczas, jeżeli będzie pogłębiała się znajomość tych prawd, jeżeli będzie poszerzała się wiedza o podstawowych dążeniach człowieka i jego uprawnieniach. Biorąc pod uwagę ciągłe poszerzanie się i pogłębianie znajomości w tym zakresie, można mieć nadzieję, że bezprzemocowa metoda obrony godności i praw człowieka będzie zy­skiwała z czasem coraz liczniejszych zwolenników. Można po­wiedzieć, że ludzkość stopniowo dojrzewa do jej stosowania w rozstrzyganiu spraw pomiędzy jednostkami i społecznościami.
Istota bezprzemocowości leży w wielkim poszanowaniu człowieka, postulującym, by nawet w walce go nie krzywdzić i nie niszczyć. Zmierza ona nie do sparaliżowania niewłaściwej działalności drugiego człowieka i unieszkodliwienia go przez podporządkowanie go sobie siłą i przemocą, lecz zmierza do przemiany go. Nie jest to zatem metoda ani łatwa ani efektowna. Wymaga od swych zwolenników nieraz wielkich ofiar i ogromnej cierpliwości. Przemiana człowieka, a tym bardziej wielkich społeczności dokonuje się bowiem stopniowo i wy­maga czasu. Te cechy metody bezprzemocowej obrony godności i praw człowieka są zazwy­czaj widziane jako jej słabości i przemawiają na rzecz stosowa­nia metody siły i przemocy jako bardziej skutecznej w prze­zwyciężaniu zła. Jest to jednak złudzenie. Metoda siły i prze­mocy nie przynosi trwałych owoców. Są tu bowiem zwycięzcy i zwyciężeni. Ci ostatni zawsze odczuwają dotkliwie swój stan i czekają tylko sposobności, by zająć pozycję zwycięzców, z re­guły przy pomocy siły i przemocy. W takiej sytuacji pokój jest czymś pozornym. Jest typowym brakiem wojny. Metoda siły i przemocy prowadzi zatem do nikąd, a przy dzisiejszym sta­nie zbrojeń, przy składowaniu tak wielkich obecnie mocy ni­szczycielskich, staje się bardziej niebezpieczna niż kiedykol­wiek dotychczas. Kto jej pierwszy użyje, nawet w obronie jak najbardziej spraw słusznych, w obronie praw ludzkich, ten mo­że spowodować zniszczenie dużej, jeżeli nie całej, części ludz­kości. Tego zagrożenia nie niesie z sobą metoda bezprze­mocowa. I właśnie ją, jako jedynie obecnie słuszną i na wskroś chrześcijańską proponuje dzisiejszemu światu święty Maksy­milian.
Metoda bezprzemocowej obrony człowieka wypływa z Ewangelii Chry­stusa, który przekonywał swych słuchaczy, że Bóg nie chce śmierci człowieka błądzącego (grzesznika), lecz pragnie jego przemiany (nawrócenia) i tego by żył. Do tego właśnie zmierza metoda bezprzemocowa, by człowiek, który zabijał, kradł, oszu­kiwał, żył z cudzej pracy, uznał swoje dotychczasowe postępo­wanie za niewłaściwe i zaczął czynić akurat odwrotnie. Z całą tragiczną konsekwencją dla siebie stosował taką właśnie me­todę Chrystus wobec swych przeciwników. Mając nad nimi pełną władzę, dopuścił do tego, by Go ukrzyżowali. Poddał się złemu człowiekowi aż do takich granic w nadziei, że tenże człowiek zrozumie swój błąd i odstąpi od zła, jakie czyni, a zwróci się ku dobru, że w końcu zrozumie, iż zabijanie w ja­kikolwiek sposób jest bezprawiem w stosunku do drugiego człowieka. Ci, którzy właściwie zrozumieli naukę i życie Je­zusa Chrystusa starali się stosować w życiu jego metodę obrony człowieka, przepłacając nieraz swym życiem, jak miało to miejsce chociażby w przypadku świętego Maksymiliana, ale nie zawsze tak być musi. Historia notuje przypadki, w których metoda bezprzemocowa odnosiła sukcesy bez tak wielkich ofiar.
Tą metodą pierwsi chrześcijanie przemieniali cesarstwo rzym­skie, aż wreszcie ono się rozpadło. Bezprzemocowością papież Leon I obronił Italię i Rzym przed Hunami, którzy w drugiej połowie V wieku szli przez zachodnią i środkową Europę nisz­cząc jak walec miasta i wsie. W roku 452 ruszyli na Italię i za­częli zagrażać Rzymowi. Naprzeciw wielkiej sile, jaką stanowiła liczna i doskonale zorganizowana armia pod wodzą Atylli, wy­szedł papież Leon I Efektem tego spotkania było wycofanie się Hunów. Rzym został ocalony. Kilka lat później, pod wodzą Genzeryka ciągnęli na Rzym Wandalowie i tenże sam papież wyszedł im naprzeciw. Tym razem uzyskał tylko obietnicę Gen­zeryka, że w czasie grabieży ludność Rzymu będzie oszczę­dzona. Także w najnowszej historii mamy fakty przemawiające za skutecznością metody bezprzemocowej obrony godności i praw człowieka. Przykładem może tu być Mahatma K. Gandhi, który tą drogą wywalczył nie­podległość Indiom lub Martin L. King, który tą metodą poszerzył prawa obywatelskie czarnej ludności w Stanach Zjednoczonych. Także zmiana ustroju totalitarnego na demokratyczny, jaka dokonała się w Polsce w latach 80. minionego wieku, a później w innych krajach socjalistycznych, dokonała się po raz pierwszy w historii bez krwawej rewolucji. Niebywale wielkie znaczenie miał tutaj etos ludzi, którzy przeżyli okropności II wojny światowej i którzy pragnęli dokonać przemian inną drogą. Wielką rolę odegrał tu bł Jan Paweł II, który uczył wszystkich kultury pokoju i rozwiązywania wszelkich konfliktów droga bezprzemocową i w duchu szacunku dla człowieka.
W metodzie bezprzemocowej nieodzowna jest rozmowa między ludźmi, dialog, w czasie którego człowiek lepiej po­znaje człowieka, jego problemy wewnętrzne i sytuacje zewnę­trzne, a w konsekwencji tego poznania ludzie przestają widzieć się nawzajem jako wrogowie. Tam, gdzie nawet do rozmowy dojść nie może, i trzeba ponieść cierpienie lub śmierć – jak w przypadku świętego Maksymiliana – nie można umierać z nienawiścią i bez nadziei w zwycięstwo dobra w człowieku, od którego doznaje się zła.
Święty Maksymilian dzisiejszemu światu proponuje metodę bezprzemocowej obrony godności i praw człowieka jako jedynie słuszną a jednocześnie naj­bardziej skuteczną. Ukazuje, że do drugiego człowieka można dojść tylko drogą miłości i szacunku, bo droga przemocy, pogardy i strachu prowadzi do donikąd. Tylko drogą miłości i sza­cunku do drugiego człowieka można budować solidarność mię­dzy ludźmi, a w państwach tworzyć to, co wielkie i trwałe, co godne starań i poświęceń. Święty Maksymilian stał się patro­nem wszystkich, którzy bronią ludzkiego życia i czynią wszy­stko, by stawało się ono bardziej ludzkie, którzy działalnością swoją wyznają zasadę, że człowiek jest najwyższą wartością, i realizują ją w duchu szacunku i miłości, w duchu prawdy i sprawiedliwości. Swoim męczeństwem i życiem pomógł dzi­siejszemu światu te prawdy i zasady współżycia ludzkiego le­piej zrozumieć
Dzisiejszy świat, pełen egoizmu i chaosu, potrzebuje twórczej miłości św. Maksymiliana. Dzięki takiej miłości może być ponownie uporządkowany i uratowany. Dzisiejszy świat potrzebuje takich ludzi jak św. Maksymilian, którzy widzą potrzeby drugiego człowieka, właściwie oceniają jego zagrożenie, wzmacniają jego życie i wspierają jego rozwój, czynią mu dobrze ponosząc niejednokrotnie różnego rodzaju ofiarę ze swojego czasu, ze swoich zasobów materialnych, ze swojego zdrowia, a nawet życia.
Dzięki takiej miłości matki nieraz umierają, by dzieci mogły się urodzić.
Dzięki takiej miłości dzieci mają dom, bo inni pokonując swoją ambicję wprost żebrzą na ich utrzymanie.
Dzięki takiej miłości chorzy mają zapewnione leczenie.
Dzięki takiej miłości ludzie starzy i osoby niepełnosprawne mają godne warunki życia.
Tych, którzy taką miłość świadczą innym, współczesny świat niebywale ceni. Ich działania rozgłasza przez nowoczesne media. Są oni częstymi gośćmi mediów i publicznych spotkań. Swoimi czynami przekonują, że miłość bliźniego jest czymś wspaniałym i pożytecznym. Dzięki niej ktoś inny się rozwija, a i osoba świadcząca miłość także się rozwija, staje się szlachetniejszym i doskonalszym człowiekiem, upodabnia się do Boga, którego obraz wszyscy w sobie nosimy.
Bądźcie tam, gdzie człowiek cierpi.[4]
Człowiek nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko poprzez bezinteresowny dar z samego siebie[5].
[1] L’Osservatore Romano. Wydanie polskie. Numer specjalny 10-11. X.1982.
[2] Zeznanie J. Bieleckiego, numer obozowy 6321. Archiwum Niepokalanowa.
[3] Tamże.
[4] Jan Paweł II. Homilia z okazji Dnia Miłosierdzia, 16.05.1999.
[5] Jan Paweł II. Salvifici doloris nr 28.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz